Vorbiți românește? czyli jak pokonać ponad 3000 km w 5 dni

Vorbiți românește? czyli jak pokonać ponad 3000 km w 5 dni



Co kraj to obyczaj. Te stare jak świat przysłowie sprawdza się niejednokrotnie, szczególnie w podróży. Jednak czy obyczaje innych kultur różnią się tak bardzo między sobą ? Dobrym przykładem popierającym te magiczne słowa jest wizyta w Rumunii. Do Rumunii poleciałam, aby spełnić moje marzenie, ponieważ od kilku lat bardzo chciałam odwiedzić to miejsce. Marzenia, jak widać, się spełniają, a stereotyp o cygańskiej Rumunii nie do końca się sprawdza.

Jak dostać się z lotniska do centrum?

Jak pokonać ok. 3000 tys. kilometrów w przeciągu 5 dni? A no bardzo prosto. Podróż zaczęła się standardowo od lotniska w Berlinie- Schönefeld oczywiście. Jak to by podróżować liniami innymi niż Ryanair? No nijak. To obowiązek każdego travellersa, bez dyskusji. Lot z Berlina do Bukaresztu (Otopeni, Aeroportul Internaţional Henri Coandă) to ok. 2 godziny. Koszt przelotu w obie strony wynosił 132 PLN, rezerwując ok. 1,5 miesiące przed wyprawą.

Plany były, aby wypożyczyć auto, lecz załatwianie spraw bankowych „na ostatnią chwilę” jednak nie działają ;) (koszt wynajmu auta na 5 dni ok. 220 PLN + depozyt- 800-1500 EUR na karcie kredytowej) Więc trzeba radzić sobie inaczej, czyli zaufać komunikacji miejskiej. Numer autobusu 783 zabierze Was bezpośrednio do centrum, jedzie do Piața Unirii. Bilety można również nabyć przy drzwiach wyjściowych z lotniska. Stoi tam biletomat, który nie był czynny, lecz dzięki Bogu nieopodal jest postawiony mały kiosk z panią w środku mówiącą po angielsku, więc nie ma obaw o to, że się nie zrozumiecie. Jednak praca ludzka jest niezastąpiona. Koszt takiego biletu to ok. 7 RON, a czas podróży to ok. 30-40 min. Kioski z biletami znajdują się również na ważniejszych placach/przystankach w centrum miasta.

A co dalej?

Dalej trzeba się dostać do swojego hotelu/motelu/noclegu. W tej sytuacji polecam taksówki. Tanie jak barszcz! Taki sposób transportu był nam odradzany przez Rumunów, lecz akurat w tym konkretnym przypadków pan taksówkarz dowiózł nas pod naszą noclegownię dość szybko i sprawnie bez naciągania na dodatkowe koszty. O dziwo, Pan taksówkarz, na oko 50-60 lat, nie korzystał z Google Maps tylko z książki, w której są wypisane wszystkie ulice tego miasta, którego powierzchnia wynosi 228 km² i tak właśnie szukał miejsca, w które miał nas dostarczyć. Dodatkowo dzwonił do swoich kolegów, którzy pomagali mu znaleźć metę. Koniec końców- 3 km, 6 RON. Gdyby w Polsce taksówki były takie tanie…

No to wyruszamy na miasto!

Głodni i spragnieni wrażeń postanowiliśmy nie ucinać sobie drzemki, lecz przebrać się i wyruszyć na miasto. Nasz host z rbnb, ponieważ tam rezerwowaliśmy nocleg, pokazał nam jak najszybciej dostać się do centrum. Droga zajęła nam ok. 20 min. Miły spacerek w temperaturze o 15 C. Tak właśnie spędziliśmy nasz pobyt w Bukareszcie, nie używając komunikacji miejskiej. Podczas pieszych przechadzek zrozumieliśmy, że brak samochodu w tym szalonym mieście to tylko błogosławieństwo bowiem na ulicach nie obowiązują prawie żadne zasady drogowe. Jedziesz, trąbisz, nagle zatrzymujesz się, po chwili ruszasz, zajeżdżasz drogę, znowu trąbisz i kolejny raz klakson! Czyste szaleństwo. Z tego powodu, od ok. godziny 17:00 ruchem kierują również policjanci, oczywiście przy asyście sygnalizacji świetlnej. Ruch pieszych wygląda następująco: jeśli jest czerwone światło, a nic nie jedzie- przechodź! Tylko uważaj, byś nie został potrącony, bo zasadniczo kierowcy nie zwracają jako takiej uwagi, czy coś przechodzi przez jezdnie/pasy, czy nie.

Próbowałam również dowiedzieć się, ile kary można zapłacić za przejście na czerwonym świetle. Zadając to pytanie policjantom, byli bardzo zaskoczeni, dlaczego się o to pytam. W końcu ustaliłam, po wielu poszukiwaniach, że na ogół policja nie zwraca na to uwagi, lecz ewentualna kara (prawie niewystępująca) to ok 50-100 EUR.

Ruch w Bukareszcie zrobił szczególnie na mnie wielkie wrażenie. Myślę, że lepiej do nazwać rozgardiaszem. Można się poczuć tam jak w Nowym Jorku, ponieważ taksówki są również żółte. Ze względu na nieustanne trąbienie można poczuć się jak w Indiach, więc podczas jednej podróży możesz odnieść wrażenie bycia w kilku różnych państwach naraz. Z wiarygodnych źródeł dowiedziałam się, że trąbienie to system komunikacji między kierowcami. Oh, co za odkrycie pomyślicie, lecz w Polsce, gdy użyjesz klaksonu „bez potrzeby” możesz skończyć z okopanym autem i twarzą w szwach.

Rumuni za pomocą częstotliwości trąbienia komunikują, że ustępują Ci pierwszeństwa, masz się pośpieszyć, chcą Cię pozdrowić lub chcą oznajmić, że też tu są. Bez żadnej zniewagi i ukrytych podtekstów, całkiem na luzie oraz bez wybitych zębów. Patrząc na mieszkańców Bukaresztu zamkniętych w swoich puszkach na kółkach, nie zauważa się poirytowania na ich twarzach, są bardzo przyzwyczajeni do stania w korku, nawet po kilka godzin. Cierpliwość to złota cnota.


Yyy.. Który mamy rok?

Będąc w centrum Bukaresztu, zadawałam sobie niejednokrotnie pytanie, który jest rok? Architektura jest szalona tak samo, jak ruch samochodowy. Wygląda to tak, jakby projektanci byli na niezłym haju, planując „wystrój miasta”. Koło budynków postawionych w 18 wieku można zauważyć budowle powstałe w latach 70. Z reguły można to opisać jako mozaikę stylów i kształtów, Polska z lat 90. Całemu obrazowi gracji dodają neony oraz opuszczone lokale, których jest naprawdę wiele.

Przy kolejnym rogu można odnaleźć cerkiew a za 400 m seks szop i bardzo niepruderyjną wystawą. Połączenie staroczesności z komunizmem oraz nowoczesnością daje niebanalny i niepowtarzalny urbanistyczny krajobraz. Ukazuje to również, jak Rumunia zmieniała się na przestrzeni lat.




Dodam też, że zaskakujący może być, widok śmieci. Tak, ulice oddalone od głównego traktu są "nieco" zaśmiecone. Co kilkaset metrów możecie napotkać latarnię, która jest oparciem dla góry śmieci czekających na firmę zajmującą się wywozem odpadów. Dla Rumunów jest to całkiem normalne. Ciekawy pomysł, zamiast stawiać śmietniki i tam składować resztki wczorajszego obiadu lepiej wyrzucić wór przed dom na chodnik.





Coś na ząb

Okej, można chodzić i zwiedzać, lecz człowiek głodny to też zły i się nic nie chce. A to nie problem! Ulice Bukaresztu są pełne małych piekarenek, które oferują precle na 1000 sposobów oraz ciepłe napoje. Można również znaleźć małe cukiernie serwujące baklavę. Są to bardzo popularne miejsca, które przyciągają tłumy smakiem oraz nieprzeciętnie niskimi cenami. Dla fanów jedzeniowego korpo, możecie również napotkać sieciówki takie jak starbucks czy KFC. Jeśli chcecie zjeść coś konkretniejszego, polecam Stare Miasto. Ceny warszawskie, a klimat unikatowy. Tak jak reszta miasta- mozaika.

Na Starym Mieście można spotkać na swojej drodze knajpy irlandzkie z typowym brytyjskim jedzeniem, knajpy imitujące oktoberfest, jak i restauracje serwujące jedzenie włoskie, libańskie oraz rumuńskie. Mówiąc, kebs narodową potrawą Polaków, widać, że nie byliście w Rumunii. Jedyną różnicą między miejscami oferujących kebab w Bukareszcie a w Polsce jest jakość. Prawdziwe mięcho przygotowywane przez właściciela na miejscu, przepyszne, soczyste, mmm aż ślinka cieknie na samo wspomnienie o tym genialnym jedzonku! Oprócz wpływów tureckich napotyka się wpływy greckie i przepyszne gyrosy


A co z melanżem ?

Melanż jest też, lecz po całym dniu chodzenia i pauzach na jedzenie oraz piwko trzeba mieć siłę na tańce, a my takiej siły nie mieliśmy. Na Starym Mieście jest dużo knajpek wieczorowych oraz disco barów, jak i również melanżowi czy shot barów. Coś dla każdego.


Bezpieczeństwo musi być

Będąc w Bukareszcie, trafiliśmy nieświadomie na wielkie wydarzenie piłkarskie, mecz Polska- Rumunia. Z tej okazji ulice Starego Miasta patrolowało ponad 1000 żandarmów, policjantów i panów ze służb specjalnych. Panowie bardzo mili, z chęcią prowadzący konwersację oraz, co ważne, w większości mówiący po angielsku. Po zmroku nie było się czego bać, chociaż jeden z policjantów ostrzegał nas przed Cyganami. Tak czy inaczej, czuliśmy się bardzo bezpieczni.

Jedyna rzecz, która budziła w nas niepokój to kable. Kable wszędzie, kable na ziemi, na słupach, pod słupami, na murach, na płotach, nisko, wysoko, dużo, wszędzie! O dziwo, kable te spokojnie sobie wiszą, nikomu nie przeszkadzając. Rozmawiając z grupką młodych chłopaków, dowiedziałam się, że jednak czasem kable się urywają, bądź ktoś urywa kable i powstaje mały kłopot. Tak czy inaczej, nie za bardzo się tym przejmują. Kable dalej wiszą i wisieć będą, a wygląda to obłędnie.


Metro. Więcej i dalej niż w Warszawie

Metro jest i to dość spore (nie porównując do gigantów). Dla zobrazowania sytuacji, metro w Bukareszcie ma 69,2 km, natomiast metro w Warszawie 29,2 km. Zostało uruchomione w 1979 roku i 259 pojazdów obsługuje 51 stacji pogrupowanych na 4 linie. To bardzo szybka metoda transportu, ponieważ metro dociera wszędzie. Tam gdzie najdalej i najciemniej. Jednak, koczując w obrębie centrum miasta, nie ma sensu korzystać z tego cudu techniki. Jeden bilet gwarantuje nam przejazd w obie strony i kosztuje ok. 6 RON. Najpopularniejsze stacje do Piaţa Unirii i Universitate.



Zwiedzając Bukareszt, można dostrzec megalomanię. Sami Rumunii twierdzą, że ich naród lubi się popisywać. Jeśli chcecie przywieźć przepiękne zdjęcia z wyprawy do tego ciekawego miasta, radzę zabrać obiektyw szerokokątny, ponieważ bez takiego cudu techniki ciężko będzie Wam uchwycić w całej okazałości ogromne neoklasyczne budynki. Więcej o tym, co zwiedzać, gdzie i co zjeść, a także jak wygląda podróż rumuńskim pociągiem i blablacarem już w następnych postach! Na chwilę obecną zostawiam Was z kilkoma fotkami i życzę miłego oglądania! 






Inne z cyklu Wizyta w Rumunii:

Co warto zjeść w Bukareszcie?
Co warto zobaczyć Bukareszcie?
Transylwania część 1
Transylwania część 2
Rumuńskie dziwactwa

Semana Santa- czyli jak obchodzi się Wielkanoc na Gran Canarii

Semana Santa- czyli jak obchodzi się Wielkanoc na Gran Canarii





Święta, święta i po świętach. Kończą się tak samo szybko jak się zaczynają. Dużo jedzenia i picia, po drodze wizyta w kościele i spotkania z rodziną. A czy kiedykolwiek zastanawialiście się jak ten okres obchodzą mieszkańcy małej wyspy wulkanicznej znajdującej się 5,5 h lotu samolotem od Polski?

Dzisiaj, już po całym obrzastwie i pijaństwie chcę podzielić się z Wami informacjami na temat "Semana Santa" ("Święty Tydzień"/Wielki Tydzień) w tropikach.


Początki tradycji wielkanocnych na Gran Canarii w jej stolicy Las Palmas datuje się na rok 1478. Zapoczątkowali to Dominikanie i Franciszkanie, którzy byli bardziej zaangażowani w kult pasyjny, wraz z zakończeniem Rekonkwisty na wyspie.


Przed rokiem 1579 został założony klasztor pustelniczy w Veguecie (obecnie najstarsza dzielnica Las Palmas) kultu Najświętszego Chrystusa z Vera Cruz (Santísimo Cristo de la Vera Cruz). Było to zgromadzenie krwi, gdzie bracia biczowali się podczas procesji wychodzącej na ulice Veguety.


W roku 1587, kardynał Alejandro Farsenio, biskup Ostiy, wysłał uroczysty dokument do Las Palmas, w którym braterstwo Ukrzyżowanego z klasztoru San Francisco de Asís de Las Palmas otrzymało łaski duchowe udzielone przez papieża Grzegorza XIII za swoje czyny.


Tradycja La Semana Santa w Las Palmas formowała się przez wieki. Ten okres dzieli się na cztery epoki od roku 1599. W tej ostatniej, której początek datuje się na 1835 rok, jako pierwszy na Wyspach Kanaryjskich został zniesiony zarząd Wielkiego Tygodnia (La Junta de Semana Santa).


Pierwszy przejaw wprowadzenia w życie tej decyzji nastąpił w roku 1928 na prośbę Cabildo Catedral de Canarias (Katedry Centralnej), gdy zaczęła się historia procesji porannej w Wielki Piątek, w której były wsytawiane obrazy Najświętszego Chrystusa z Kapitularzu (Santísimo Cristo de la Sala Capitular) oraz Matki Boskiej Bolesnej z Lujan (Nuestra Señora de los Dolores de Luján).


W Hiszpanii na dobrą sprawę nie obchodzi się drugiego dnia świąt, a Wielki Tydzień wygląda tak:

Niedziela Palmowa:

W Las Palmas, rano wyrusza procesja Pana na Osiołku (Señor en la Burrita), która wychodzi z pustelni w San Telmo i przemierza ulice stolicy wraz z figurą Jezusa na osiołku. Odbywa się również Eucharystia w parku San Telmo.




+



Po południu z parafii Santo Domingo de Guzmán w Veguecie ma miejsce la la estación de penitencia (procesja pokutna) Bractwa Chrześcijańskiego Veguety do Katedry Kanaryjskiej.


Wraz z wiernymi podąża Nuestro Padre Jesús de la Salud oraz María Santísima de la Esperanza.

Wielka Środa:

Procesja Santo Encuentro, inaczej nazywana "Del Paso" (Procesión del Santo Encuentro de Nuestro Señor Jesucristo) rozpoczyna się o 20.30 w parafii Santo Domingo de Guzmán (sąsiedztwo Veguety). Uczestnicy przechodzą przez okolice historycznego centrum dzielnicy, między innymi Cristo y la Virgen en la Plaza Mayor de Santa Ana, odbywając później procesję pokutną w Katedrze Kanaryjskiej.


Również z pustelni w San Telmo, starodawnej kaplicy Marynarzy, ma miejsce uroczysta procesja Nuestra Señora de los Dolores de Triana (Matki Bolesnej z Triany) oraz procesja pokutna w sanktuarium San Antonio de Padua.

Wielki Czwartek:

Ten dzień jest znany w Las Palmas z widoków siedmiu pomników, które przygotowują parafie i kościoły oraz organizacje okolic Veguety i Tirany. O godzienie 23.50 ma miejsce odśpiewanie pieśni na cześć Santísimo Cristo del Buen Fin (Jezusa Ukrzyżowanego) w kaplicy Ducha Świętego.

Wielki Piątek:

Również jak i w Polsce ma miejsce Droga Krzyżowa o poranku. Wraz z wiernymi ulice przechodzi wizerunek ukrzyżowanego Jezusa o naturalnych wymiarach po ulicach Veguety.


O godzinie 11:00 wychodzi z Katedry Kanaryjskiej procesja Las Mantillas. Podczas tego wydarzenia tradycją jest, że kobiety okryte chustą kanaryjską towarzyszą wizerunkowi ukrzyżowanego Chrystusa, a kobiety w czarnym welonie podążają za wizerunkiem Matki Boskiej Cierpiącej.




+




Po południu czas na kolejną procesję, tym razem Magna Interparroquial (zalukaj). Uczestnikami są wierni z trzech parafii Veguety, Santo Domingo , San Agustín y San Francisco de Asís. Każda z nich również wprowadza na ulicę różne wizerunki świętych, Matki Boskiej oraz Jezusa Chrystusa.

W ten dzień procesje się kończą i zaczyna się Wielka Sobota, która jak i u Nas jest dniem ciszy, odprawiane są nabożeństwa. W Wielką Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego również możemy napotkać się na eucharystie lecz nie o 6:00 rano.




Jak widać, z kościelnego punktu widzenia Kanaryjczycy uwielbiają procesje, cały czas, całe dnie, całe noce jak i również figury Matki Boskiej oraz Jezusa. To, co Wam przedstawiłam to nie wszystko;) Nie zapominajmy o innych miastach i wioskach, gdzie również kultywuje się te tradycje.

Także chcę wspomnieć o pewnej charakterystycznej rzeczy, która towarzyszy hiszpańskim duchownym, mianowicie wysokie kaptury będące częścią stroju, który jest zakładany podczas obchodów. Z organizacje procesji Wielkiego Tygodnia odpowiedzialne są bractwa pokutne, gdzie zakonnicy odziani są w tuniki i kaptury (capirotes). Historia głosi, że to właśnie na wzór zakonnych szat Ku Klux Klan stworzył swoje stroje.




+



Oprócz oficjalnych obchodów, jak Kanaryjczycy spędzają Wielkanoc?


Jak sami wiecie, temperatura tam panująca jest nieco wyższa niż +15, więc dużo mieszkańców postanawia udać się na "weekendowy wypad" poza miasto i docierają na południową cześć wyspy El Sur, gdzie mogą uprawiać plażnig-smażnig do oporu w kurortach takich jak Playa Del Ingles, Puerto Rico czy Arguineguin. (W tej części wyspy nie spotkacie procesji.) Wraz ze swoimi rodzinami spotykają się nad oceanem by odpocząć i spędzić czas z najbliższymi. Popularne jest również wychodzenie "na miasto", czy dancing i baring. W piątek i sobotę kluby i bary są przepełnione do wczesnych porannych godzin a zabawa trwa w najlepsze.


Mówiąc o świętach nie możemy zapomnieć o jedzeniu. Przygotowałam kilka tradycyjnych potraw, które spożywa się w Hiszpanii podczas tego okresu:

Sancocho Canario

Skoro jesteśmy na Gran Canarii zacznę od typowego dania pochodzącego z tych stron.

Zawiera ono w sobie rybę zwaną Cherne, bata, ziemniaki odmiany Cara lub King Edward, gofio, (o tym w nadchodzących publikacjach), jeden dojrzały banan.
By nadać potrawie jeszcze lepszego smaku przygotowuje się do tego mojo canario, swojego rodzaju zielony sos kanaryjski o czosnkowym smaku (o tym również w nadchodzących publikacjach).


El potaje de vigilia

Jest to gulasz rybny, który podaje się w piątek w związku z nakazem spożywania potraw bezmięsnych.

Łączy on rybę Bacalao przygotowaną dzień wcześniej, ciecierzycę, białą fasolę, kiście szpinaku, cebulę, czosnek, ocet i paprykę. Całość jest gotowana.



Torrijas


Coś słodkiego po daniu głównym. Jedno z najpopularniejszych dań, w którego skład wchodzą kromki chleba nasączone mlekiem i słodkim winem by następnie obtoczyć w jajku i smażyć przez maksymalnie 2 minuty. Po tej czynności, chleb osładza się miodem, cukrem lub innym syropem i posypuje się cynamonem.




Leche frita


Również jak torijjas jest to potrawa bardzo kaloryczna, ponieważ smaży się ją.

By przygotować "smażone mleko" potrzebujemy połączyć mleko ze skórką z cytryny, cynamonem i wanilią a następnie wrzucić na gorący olej. Po wystudzeniu całość porcjuje się i mrozi.




Las Patatas viudas


To danie zawiera w sobie ziemniaki, które gotuje się a następnie kroi. W skład wchodzi również czosnek, liść laurowy, cebula, słodka papryka, sól, oliwa z oliwek, wino, migdały.



+/+


Jak sami doświadczyliście, na Gran Canarii obchodzi się Wielkanoc dość podobnie jak w Polsce. Różnią się tylko potrawy i ilość procesji. Z własnego doświadczenia wiem, że jedzenie jest równie przyjemne w obu miejscach, a czas spędzony z rodziną i przyjaciółmi bezcenny :).

Może sami przygotujecie coś z listy najpopularniejszych dań na kolejne celebracje!

Las Palmas, czyli stolica raju

Las Palmas, czyli stolica raju



    Dzisiejszy dzień przynosi trochę deszczu i ćwierki małych ptaszków skaczących zgrabnie po drzewach, lecz +10 stopni nie można porównać do +24 przez cały rok... Mimo, że ten optymistyczny widok i ciekawe dźwięki zachęcają do wyjścia na dwór, ja jednak poczekam z tym do godzin późniejszych i opowiem Wam troszkę o miejscu, gdzie spędziłam kilka lat.
    Nie do końca wiedziałam, gdzie zacząć. Inspiracji dodał mi mecz koszykówki Las Palmas De Gran Canaria vs. Stelmet Zielona Góra, który odbył się tydzień temu. Takk.... Koledzy ze stolicy jednej z największych Wysp Kanaryjskich ograli naszych rodaków, lecz nic straconego! Rewanż już dzisiaj i to na wspaniałej wyspie Oceanu Atlantyckiego! No właśnie...



   Miejsce usytuowane na poziomie Sahry, które według moich osobistych rozmyślań trochę bardziej przypomina północną cześć Afryki, niż Hiszpanię.
   Po pierwsze, zróżnicowanie kulturowe jest wyraźnie zauważalne. Doliczyłam się ponad 120 różnych narodowości zamieszkujących ten wulkaniczny teren. Żabi skok z Maroka i Algierii (ok 1h samolotem) zapewnia wyspie orientalny wydźwięk a dodatkowo wielki pod władaniem Arabów daje się we znaki. Inne osoby przybywają z Ameryki Łacińskiej. Argentyna, Wenezuela, Dominika czy też Chile.
   Właśnie dlatego (po drugie) można nauczyć się "dziwnego" języka hiszpańskiego. Wiele dialektów spotyka się ze sobą, dodatkowo ludzie, które języka tego uczą się "ze słuchu" powoduje zniekształcenia i uproszczenia. Sam "język kanaryjski" brzmi inaczej niż ten, który możemy usłyszeć z ust osoby pochodzącej z Madrytu. Na ogół wiadomo, że Hiszpania posiada kilka odmiennych dialektów, z których mieszkańcy danych regionów są dumni. Pewnego dnia spotkałam się z teorią, że Kanaryjski jest bardzo podobny do kubańskiej odmiany hiszpańskiego. Ta hipoteza ma duży sens, bo emigrantów z wyspy cygar i Fidela jest sporo, dzięki czemu języki te mogą się swobodnie mieszać.
Wniosek jest taki: gdy mieszkasz na Gran Canarii możesz nauczyć się języków świata i tysięcy odmian hiszpańskiego :).
    Przykładem mesklaryzacji dialektów może być słowo la guagua, czyli autobus. Gdy zapytacie się w Andaluzji bądź na Majorce "Donde esta la Parada de Guaguas?" (Gdzie znajduje się przystanek autobusowy?) zapewne przeciętny mieszkaniec będzie miał problem ze zrozumieniem, lecz może będziecie mieli na tyle szczęścia, że traficie na Meksykanina ;), a to z tego powodu, że w tej kontynentalnej Hiszpanii (oraz na Balearach) la guagua to po prostu autobus!
    Takich przykładów można mnożyć i dzielić a najlepiej posłuchać na żywo!



   Lecz przejdźmy do sedna - Las Palmas, czyli stolicy nieziemskiej wyspy Gran Canarii.
Przeglądając internety znalazłam kilka nudnych informacji:
 powieżchnia: 100,55 km2
 liczba ludności: 383 050
 początki miasta: 24 czerwiec 1487 (podbój przez Juana Rejona)
Centrum miasta jest atrakcyjne. Uniwersytet, dużo studentów biorących udział w programie Erasmus, jedna z najlepiej zagospodarowanych plaż Las Canteras i jeden z najważniejszych portów Europy łączący szlaki Afryki, Ameryki i Europy dostarczający produkty na wszystkie wyspy. Dla fanów zakupów kilka duże centrów handlowych"Las Ramblas", "Ocio y 7", "Las Arenas" i trochę oddalone od miasta "Las Terazza" i "El Mirador". Ta miejscowość wyróżnia to, że w najwęższym punkcie prowadzącym do portu widać z prawej strony linię brzegową a po odwróceniu się w lewą również można dostrzec ocean. Takie zjawisko nie jest dość popularne, a zatyka dech w piersi.
   Kierując się z południa wyspy bezpośrednio na Las Palmas  przejeżdżamy przez miasto Telde, które zawsze porównywałam do poznańskich Komorników, duża liczba firm i zakładów, produkujących różne artykuły. Można znaleźć tam wyżej wymienione centra "El Mirador" i "Las Terrazas". Te obiekty odznaczają niespotykane widoki, bowiem są one usytuowane dosłownie nad linią brzegową. Gdy wyjdziemy na zewnątrz rozpościera się obraz bezkresnego oceanu. To dopiero luksus! Jedyne na co trzeba się przygotować to porywisty wiatr, więc uważajcie na nowo zakupione kapelusze podczas delektowania się oceaniczną bryzą ! Jako że północ wyspy jest znana z tego rodzaju pogody. Panuje tam również niższa temperatura niż w południowych kurortach wypoczynkowych.
   Osobiście preferuję "El Mirador", a oto zdjęcie z tarasu:

+

Inny widok, który zawsze zatrzymuje mój oddech to wjazd do Las Palmas od strony tego centrum handlowego. Po lewej stronie drogi rozpościera się obraz wieżowców, które swoją brzydotą i zaniedbaniem tworzą przepiękną panoramę. Zebrane razem, układają jedną z niebezpieczniejszych dzielnic tego miasta, czyli bez znajomków i powodu trzymaj się daleko!

+


   Co warto zobaczyć (oprócz sklepów) ?
Zapewne plażę Las Canteras. Jest ona długa na 3100 m i została ogłoszona jako jedna z najbardziej i najciekawiej rozbudowanych w Europie. Pewnego razu miałam okazję być na niej nocą. Szum oceanu i świecący księżyc nadają temu miejscu niesamowity klimat.. Przy plaży rozpościera się promenada a z niej wyrastają ciekawe budynki mieszkalne. Ich parter zazwyczaj jest zagospodarowany jako restauracje i tapas bary.




+

Moim kolejnym ulubionym miejscem jest port. Oglądanie statków turystycznych przybywających tam o 5 nad ranem to sama przyjemność. Za dnia jest to również miejsce warte poświęcenia czasu. 

+

Do "obowiązkowych" miejsc turystycznych należą także:
Najstarsza dzielnica miasta La Vequeta, a w niej:
- Museo Casa de Colon (Dom Kolumba), ten podróżnik przebywał na Gran Canarii, z tego powodu znajduje się tutaj muzeum jemu poświęcone
- Catedral de Santa Ana (Katedra Św. Anny)
- Muse Canaria (Muzeum Wysp Kanaryjskich)
Triana- również jedna z najstarszych dzielnic stolicy
-Teatro de Perez Galdos- teatr przy ul. Plaza de Stango
- Muzeo de Perez Galdos- to miejsce poświęcone jendemu z najwybitniejszych pisarzy Hiszpanii Benito Perez Galdos przy ul. Calle Cano
Ciudad Jardin- dzielnica ogrodów usytuowana w centrum miasta
Santa Catalina- nowoczesna dzielnica, która jest "sercem" miasta, to tutaj można dobrze się pobawić i spotkać się ze znajomymi. Ta komercjalna część miasta zachęca do napełnienia brzuchów przepysznymi tapasami oraz wydania pieniędzy w największym hiszpańskim El Corte Ingles
Castillo de La Luz- twierdza portu, która już w XVI w broniła mieszkańców przed najazdami piratów. 

Jednak moje wspomnienia tego miasta nabierają innego koloru, mianowicie miałam okazję poznać je również oczyma mieszkańców. Gorąco polecam "zatracenie się" między uliczkami tego wielokulturowego tworu. Klimatu zapewne dodaje pomieszanie się Hiszpanii z Północną Afryką. Grancie kulturowe zanikają całkowicie. Widok kobiet z nakrytymi głowami i mężczyzn w długich białych szatach nie dziwi, wrył się tam na dobre. Wieczorem warto mieć przy sobie osobę, która zna to miejsce bardzo dobrze, bowiem mimo wszystko warto dbać o swoje bezpieczeństwo kiedy chce się zobaczyć stolicę "od podszewki". Część miasta opanowuje klimat arabski. Język, ludzie i zapachy pobudzają nasze zmysły i wyobraźnię przenosząc się w kraje tysiąca i jednej nocy. Mini-kasyna wypełnione po brzegi mężczyznami, którzy próbują wygrać fortunę, bądź też zaspokajają swoje żądze ryzyka w taki sposób. Zapach sziszy i haszyszu nie jest niczym nadzwyczajnym a to wszystko otulone pełnią księżyca ukazuje, że to miasto nigdy nie śpi. Lecz kilkaset metrów dalej można zobaczyć Hiszpanów bawiących się wspólnie z przyjaciółmi i rodziną, jedzących rapasy oraz popijających wino i kanaryjski rum Arechucas. Te dwa pozornie różne światy spotykają się codziennie i doskonale ze sobą współgrają, nie ma jednego bez drugiego, w końcu pokój i wolność to to, o co walczymy :-).


Wspomnienia mówią wszystko

Wspomnienia mówią wszystko






 Siedząc w ciepłym domku, patrząc na niezbyt ciekawą pogodę za oknem, do której ciągle się nie przyzwyczaiłam, stwierdzam, że z chęcią wrócę do gorących wspomnień z ostatnich 4 lat mojego życia, gdzie chcę zabrać i Was. Czas ten poświęciłam podróży po Krainie Czarów, wgłąb abstrakcji, świata marzeń, który skupia w sobie więcej niż tysiące historii, kryje miejsca, ludzi i emocje oraz prawdę i wolność...
Podróżne na pewno uczą lecz przede wszystkim dają możliwość wglądu w siebie samego i poznania tego prawdziwego "ja", które jest często zgubione w codziennym biegu świata.
Jeśli chcecie zabrać się ze mną całkowicie za darmo do najciekawszych miejsc by zobaczyć najpiękniejsze zachody słońca i plaże, gdzie przez cały rok świeci gorące słońce, nic innego jak powiedzieć "tak" i ruszyć w ten świat!